Napisał do mnie jakiś czas temu Łukasz:
„Witam,
Na wstępie słowa uznania. Takiego bloga szukałem i znalazłem wiele ciekawych artykułów oraz porad, z których korzystam w codziennej nauce. Zainteresował mnie Pański tekst o tym jak przeskoczyć z poziomu średniozaawansowanego. Mam z tym duży problem. Pisał Pan o tym, aby znaleźć swoją dziedzinę i w niej się mocniej rozwijać.
Dla mnie byłby to slang, ponieważ to jest dla mnie interesujące. Skończyłem studia na kierunku komunikacji, dlatego slang sam w sobie jest dla mnie interesującym zjawiskiem. Proszę powiedzieć, ponieważ czytałem wiele komentarzy, że nie warto uczyć się angielskiego slangu, jeżeli nie komunikujemy się na co dzień z osobami które go używają, ponieważ i tak nie będziemy znać zastosowania. What’s your point of view?
Pozdrawiam”
Łukasz,
Dzięki za pytanie. Moja odpowiedź będzie się składać z dwóch części – dotyczącej przełamywania kryzysu średniozaawansowanego oraz angielskiego slangu.
Przełamać monotonię
W tekście o tym, jak wejść na wyższy poziom ze swoim angielskim, chodziło mi raczej o to, żeby chociaż trochę odejść od standardowego programu nauki, w którym to autorzy podręczników i nauczyciele decydują o tym, czegoś się uczymy i kiedy. Mimo że taki rytm jest dla uczącego się konieczny, nie zawsze dokładnie trafia w nasze potrzeby czy zainteresowania. To ma negatywny wpływ na motywację, której na poziomie średniozaawansowanym często zaczyna brakować.
Dlatego uważam, że po opanowaniu podstaw trzeba wziąć więcej inicjatywy i poświęcać się również temu, co nas kręci. Chodziło mi przede wszystkim o „wyjście” poza podręczniki i naukę w klasie, w kierunku dziedzin, którymi się zajmujemy na co dzień. I które nas kręcą lub w jakiś inny sposób obchodzą.
Dla pielęgniarki mógłby być to angielski związany z opieką zdrowotną. Nastolatka zainteresowana tańcem mogłaby szukać dalszej motywacji do nauki przez podpatrywanie rówieśników czy autorytetów z krajów anglosaskich. Dla kogoś zajmującego się fotografią „bramą” na wyższy poziom z angielskiego mogłyby być materiały związane ze sztuką czy techniką fotograficzną. Każda z tych dziedzin ma swoją terminologię, standardy komunikowania się i nawyki językowe, do poznania których powinniśmy dążyć, jeśli myślimy o swoich kompetencjach językowych poważnie.
Specjalista od slangu?
Czy slang to dobra dziedzina, na której można by się skupić jako dodatkowej motywacji? Szczerze – wydaje mi się, że to dość ogólny i mało praktyczny problem. Dobry dla językoznawców czy miłośników języka jako takiego. Osobiście zawsze lubiłem takie nietypowe, niestandardowe użycia języka i chętnie się ich uczyłem, ale obawiam się, że wynika to z mojego skrzywienia. Jestem językoznawcą, lubię język, lubię języki. To dla mnie nie tylko narzędzie, ale też ciekawy temat sam w sobie.
Z kolei dla kogoś, kto traktuje język przede wszystkim jako narzędzie, slang wydaje mi się drugorzędną sprawą. W pierwszej kolejności lepiej opanować „główny nurt” języka – moim zdaniem. Bardziej trwałym źródłem motywacji na poziomie średniozaawansowanym wydaje mi się to, że rozwijamy angielski adekwatny do naszej sytuacji życiowej i zawodowej. Będziemy mogli się dzięki temu lepiej komunikować z ludźmi z „branży”, w której i tak już jesteśmy lub chcielibyśmy być.
Bo chyba celem lat nauki angielskiego nie jest to, żeby dogadać się z jakimś małolatem w Newcastle albo raperem z Bronksu? Ci ludzie mogliby mieć problemy, żeby dogadać się ze sobą – ich lokalny angielski (slang) jest tak różny. Nie mówiąc o tym, że zdecydowana większość mówiących w tej chwili po angielsku to ludzie, dla których jest to drugi język, np. Chińczycy, Szwedzi, Turcy, Rosjanie, Hiszpanie czy Brazylijczycy i dla nich slang jest praktycznie bez znaczenia. Używają globalnego angielskiego. To z tą wersją angielskiego najprawdopodobniej się zetkniemy w praktyce.
Znajomość jakiegoś angielskiego slangu może się przydać do rzucania anegdotami albo powygłupiania się na imprezie, ale jako główne „paliwo” w procesie uczenia się nie wydaje mi się specjalnie praktyczne.
Jakimś wyjątkiem może być słownictwo, które z pozycji niekonwencjonalnego slangu przeszło do codziennego angielskiego. Nie ma tego dużo i – gdy tylko slang staje się powszechnie używany – przestajemy myśleć o nim jak o slangu, po prostu go używamy, np. B.S. = bullshit „I’m sick and tired of all this B.S.”
Drugi wyjątek to „nieparlamentarny” język związany np. z seksem, częściami ciała, odgłosami wydawanymi przez ciało, przeklinaniem, itp. Ten slang może okazać się bardzo przydatny, ale też nie pasuje mi na kandydata do czegoś, co podtrzymywałoby przez dłuższy okres naszą motywację do nauki. To dobre jako przerywnik, coś urozmaicającego monotonię, ale raczej nie podstawa nauki. Poniżej dobry przykład:
Podsumowując, nie widzę wielkich korzyści dla przeciętnej osoby uczącej się angielskiego w specjalizowaniu się w slangu. Ani w slangu rozumianym jako coś lokalnego, ani w slangu rozumianym jako coś niepoprawnego politycznie, coś niekulturalnego. Warto co nieco wiedzieć, ale żeby robić z tego centrum wydarzeń przez lata nauki – raczej nie.